Kowboj cyklistą - "Lucky Luke na siodełku" - recenzja [Komiksy dla wszystkich]

Wydawnictwo Egmont chyba przez pewien okres się wzbraniało, ale ostatecznie kilka tygodni temu wydało Lucky Luke'a na siodełku, czyli pastisz serii o samotnym kowboju stworzony przez Mawila. W przeciwieństwie do reinterpretacji serii od Bonhomme'a (której drugi tom, Wanted Lucky Luke, wydano w tym roku) niemiecki twórca postawił na zdecydowanie bardziej komediową formę. Czy to się sprawdziło? Odpowiedź na to nie jest prosta.

Na europejskim rynku widać od kilku, a być może nawet kilkunastu lat tendencję, że obok głównych serii, które są rysowane w określony sposób, tworzone są poboczne eksperymentalne cykle, w których cenieni twórcy mają szansę i możliwość stworzyć opowieść o najpopularniejszych bohaterach, ale w swoim stylu, bez jakichkolwiek ograniczeń. Podobnie działa wydawana przez Glénat linia z albumami z Mikim, podobnie jest ze Sprycjanem i teraz podobnie jest z Lucky Luke'iem. Bonhomme, którego dwa albumy o samotnym kowboju zostały wcześniej wydane po polsku, postawił na większy realizm, natomiast Mawil poszedł w odmiennym kierunku - stworzył komiks, który balansuje pomiędzy byciem historią o Lucky Luke'a a byciem pastiszem.

Oczywiście na pierwszy rzut oka najbardziej wyróżniają się rysunki, które są zgoła odmienne od klasycznych opowieści o Luke'a, ale taki właśnie jest cel tych albumów. Mawil, który w Polsce jest znany głównie z komiksu Kinderland rozgrywającego się w Berlinie Wschodnim, rysuje w określony sposób i pewnie, gdyby bardzo chciał, to mógłby spróbować narysować Lucky Luke'a w siodełku w sposób bardziej przypominający styl Morrisa, ale wówczas byłoby to dzieło sztuczne, nienaturalne, co zresztą często się zdarza w przypadku różnych oficjalnych kontynuacji komiksów. Mawil po prostu narysował album tak jak chciał i tak jak mu wygodnie. Według mnie oprawa graficzna pasuje do scenariusza i pastiszowego charakteru opowieści, choć muszę przyznać, że w paru momentach ilustracje mogłyby być ciut bardziej czytelne. Co najważniejsze - wewnętrznie jest to spójne, niektórym może się to nie podobać, ale nie jest to źle narysowany komiks.

Choć album jest wyjątkowy pod wieloma względami, to sam pomysł równie dobrze mógłby zostać podjęty w ramach głównej serii. Historia toczy się dookoła Alberta Overmana i jego wynalazku - roweru. Niestety na niego oraz na skonstruowane przez niego urządzenie czyhają zbiry wynajęte przez Alberta Pope'a, producenta bicykli. Lucky Luke postanawia więc chronić cenne urządzenie, które musi zostać przetransportowane do San Francisco na wyścig rowerowy. Teoretycznie mogłaby być to kolejna opowieść o tym, jak samotny kowboj spotyka pewną postać historyczną i pomaga jej w jakimś celu, i momentami właśnie tak jest. Pod wielką pokrywą gagów, pastiszu i satyry album skrywa dosyć standardową opowieść o tym, jak kowboj pomaga producentowi roweru. 

Jednak na większości plansz na pierwszy plan wychodzi pastiszowe podejście Mawila. Czy jest one dobre? Zależy. Są momenty, które wypadły rewelacyjnie, choćby scena, w której Lucky Luke na rowerze wpada do miasta pełnego koni. Wówczas Luke, jako jedyna osoba nie będąca na koniu, zostaje potraktowany przez mieszkańców jako oszołom.  Da się w tym wyczuć odrobinę satyry wobec współczesnego amerykańskiego społeczeństwa, które jest wręcz przyspawane do samochodów. To zresztą nie jest jedyny tego typu przytyk. Bardzo fajnie wypada też wątek Jolly Jumpera, który na skutek paru nieporozumień myśli, że Luke wymienił go na stalowego konia, i przeżywa to w bardzo przesadzony sposób. Ale bywają też sceny, szczególnie w pierwszej części komiksu, gdzie Mawil próbuje tworzyć pastisz wstawiając trochę na siłę gagi ośmieszające opowieść i one nie do końca się sprawdzają.

Mam jednak wrażenie, że odbiór Lucky Luke'a na siodełku może być bardzo różny w zależności od tego, jakie kto ma nastawienie do serii o samotnym kowboju. Dla części osób już same rysunki mogą dyskwalifikować cały komiks, choćby przedstawiał on najlepszą opowieść o Luke'u. Dla innych choćby wspomniany wcześniej mocno przerysowany wątek Jolly Jumpera, który mi się bardzo podobał, może być czymś kompletnie nie pasującym do klimatu Lucky Luke'a. Choć na początku miałem wiele wątpliwości, szczególnie na pierwszych stronach nie wszystko zagrało, to już końcówkę czytało mi się bardzo przyjemnie i zawiera ona to, za co cenię Lucky Luke'a, czyli zabawne gagi oraz ekscytującą historię w klimatach Dzikiego Zachodu. Jest to zrealizowane inaczej niż zwykle, ale ostateczny cel został osiągnięty.

Album został wydany w takiej samej formie jak wcześniej wydane albumy o Lucky Luke'u autorstwa Bonhomme'a, czyli w twardej oprawie, w formacie A4 i na kredowym papierze. Wydanie nie wyróżnia się w żaden sposób na tle standardowych wydań Egmontu, ale miłym akcentem jestem wyklejka, gdzie "klasyczne" pozy Lucky Luke'a narysował we własnym stylu Mawil. Tłumaczenie komiksu zostało wykonane z niemieckiego, co jest zaletą, biorąc pod uwagę, że czasem przy tego typu projektach Egmontowi zdarzało się tłumaczyć nie z oryginału.

Jeżeli lubicie eksperymenty i nie przeszkadzają wam różniące się od kanonu rysunki oraz prześmiewcze podejście do serii, a przy tym uwielbiacie Lucky Luke'a, to warto zerknąć na Lucky Luke'a na siodełku, ponieważ jest to kawał zabawnego i wychodzącego poza schemat albumu. Nie wszystko zagrało, pewne elementy mogłyby zostać zrealizowane lepiej, ale ostatecznie komiks przedstawia interesującą historię z co najmniej kilkoma zabawnymi momentami, która została zrealizowana w nietypowy sposób. Czekam na kolejne tego typu inicjatywy.

Ocena albumu: 8/10

Dziękujemy wydawnictwu Egmont Polska za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego.

Lucky Luke na siodełku
Data premiery 12 października 2022, liczba stron: 64, cena okładkowa: 49,99 zł, format: A4, oprawa: twarda, scenariusz i rysunki: Mawil, tłumaczenie: Katarzyna Łakomik, wydawnictwo: Egmont Polska, ISBN: 978-83-281-5295-3

Przykładowe strony: 

Źródło ilustracji: materiały prasowe - Egmont

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Gigant Poleca Premium 2024-01 "Kalendarz Adwentowy" - dziś premiera - Midthun, Rota, Scarpa i Vicar

Ach, te WSTRĘTNE reprinty! [KWAlieton]