Bój o 100 000 dolarów - Lucky Luke 39 "Łowca nagród" - recenzja [KOMIKSY DLA WSZYSTKICH]
24 lata - tyle czasu zajęło Egmontowi opublikowanie wszystkich albumów ze scenariuszem Goscinny'ego (jeżeli pominiemy jeszcze nie wydanej w Polsce krótkiej historyjki Ballada Daltonów). Łowca nagród to ostatni w pełni napisany przez Goscinny'ego album, który nie był wydany w Polsce. W przeciwieństwie do dwóch ostatnio recenzowanych albumów, komiks powstał nieco później, bo w 1972 roku.
Na swojej drodze Lucky Luke spotyka wielu bandytów i opryszków, których często łapie i zaprowadza do więzienia. Powinien za to dostawać nagrody, ale on odmawia ich wzięcia. Nie pasuje to Elliotowi Beltowi, zawodowemu łowcy nagród, który od dzieciństwa robił wszystko za co mógł zgarnąć pieniądze. Prawdziwa wojna pomiędzy łowcą, a w kowbojem rozpoczyna się po tym jak ginie koń Fortwortha. Bogacz wyznacza ogromną nagrodę za potencjalnego złodzieja - Tea Spoona z plemienia Czejenów. Belt chce zdobyć 100 000 dolarów nawet jeżeli przez to wywoła wojnę z Czejenami.
Tak dobrego albumu Lucky Luke'a dawno nie czytałem. Jeżeli do historii przedstawionej w Dyliżansie czy Żółtodziobie miałem pewne (minimalne) zastrzeżenia to tutaj Goscinny spisał się na medal. Dostajemy komiks, który nie dość, że jest klasycznym westernem, potyczką pomiędzy samotnym kowbojem, a łowcą nagród, w którą wmieszają się Indianie, kawaleria i masę innych postaci, to na dodatek jest genialnym komiksem humorystycznym.
Niektórzy za wadę mogliby uznać dość długie wprowadzenie do głównej akcji (zawierające m.in. retrospekcje o Belcie, która sama w sobie jest genialna), według mnie dzięki temu akcja jest wyraźnie zarysowana i nie ma możliwości by czytelnik pogubił się w wydarzeniach. Jednak po wyznaczeniu nagrody za Indianina akcja znacząco przyśpiesza i tak pozostaje do końca albumu. Od tego momentu nie sposób oderwać się od komiksu. Na dodatek w przeciwieństwie do dwóch ostatnio przeczytanych przeze mnie albumów, w końcu czuję, że Lucky Luke jest główną postacią komiksu, ponieważ ogrywa w nim istotną rolę. Pojawia się też kilka gagów z Jolly Jumperem, których także brakowało mi w Dyliżansie i Żółtodziobie.
Ogromną zaletą Łowcy nagród są doskonale wymyślone postaci na czele z Elliotem Beltem, niezwykle chciwym łowcy nagród, który jest pokazany jako swego rodzaju przeciwieństwo Lucky Luke'a. Ogromny kontrast pomiędzy postaciami jest powodem do wielu gagów, z czego najbardziej podobały mi się sceny w salonie. Reszta postaci nie jest gorsza, Fortworth, mający mający obsesję na punkcie koni wprowadza masę komizmu do komiksu, a także Indianie, w szczególności tytułowy Tea Spoon, którzy są jak zwykle są jednym z najlepszych i najśmieszniejszych elementów serii. Nie wiem tylko dlaczego indiańscy czarodzieje noszą maski w kształcie głowy Frankensteina. Oprócz tego w albumie jest wiele postaci, które często pojawiają się tylko w jednym gagu, ale wprowadzają pewną różnorodność do komiksu, dzięki nim widać, że świat Lucky Luke'a żyje.
Tak dobrego albumu Lucky Luke'a dawno nie czytałem. Jeżeli do historii przedstawionej w Dyliżansie czy Żółtodziobie miałem pewne (minimalne) zastrzeżenia to tutaj Goscinny spisał się na medal. Dostajemy komiks, który nie dość, że jest klasycznym westernem, potyczką pomiędzy samotnym kowbojem, a łowcą nagród, w którą wmieszają się Indianie, kawaleria i masę innych postaci, to na dodatek jest genialnym komiksem humorystycznym.
Niektórzy za wadę mogliby uznać dość długie wprowadzenie do głównej akcji (zawierające m.in. retrospekcje o Belcie, która sama w sobie jest genialna), według mnie dzięki temu akcja jest wyraźnie zarysowana i nie ma możliwości by czytelnik pogubił się w wydarzeniach. Jednak po wyznaczeniu nagrody za Indianina akcja znacząco przyśpiesza i tak pozostaje do końca albumu. Od tego momentu nie sposób oderwać się od komiksu. Na dodatek w przeciwieństwie do dwóch ostatnio przeczytanych przeze mnie albumów, w końcu czuję, że Lucky Luke jest główną postacią komiksu, ponieważ ogrywa w nim istotną rolę. Pojawia się też kilka gagów z Jolly Jumperem, których także brakowało mi w Dyliżansie i Żółtodziobie.
Ogromną zaletą Łowcy nagród są doskonale wymyślone postaci na czele z Elliotem Beltem, niezwykle chciwym łowcy nagród, który jest pokazany jako swego rodzaju przeciwieństwo Lucky Luke'a. Ogromny kontrast pomiędzy postaciami jest powodem do wielu gagów, z czego najbardziej podobały mi się sceny w salonie. Reszta postaci nie jest gorsza, Fortworth, mający mający obsesję na punkcie koni wprowadza masę komizmu do komiksu, a także Indianie, w szczególności tytułowy Tea Spoon, którzy są jak zwykle są jednym z najlepszych i najśmieszniejszych elementów serii. Nie wiem tylko dlaczego indiańscy czarodzieje noszą maski w kształcie głowy Frankensteina. Oprócz tego w albumie jest wiele postaci, które często pojawiają się tylko w jednym gagu, ale wprowadzają pewną różnorodność do komiksu, dzięki nim widać, że świat Lucky Luke'a żyje.
Rysunki Morrisa są klasą samą w sobie, niezwykle szczegółowe tła, które doskonale oddają klimat Dzikiego Zachodu, a do tego narysowane w humorystycznym stylu postaci. Jeżeli coś mi nie do końca pasowało to kolorowanie, które na kilku stronach było ciut za bardzo wyblakłe.
Jak dla mnie Łowca nagród to najlepszy album LL wydany przez Egmont w listopadzie. Komiks nie tylko zawiera olbrzymią dawkę humoru, ale też jest niezwykle ciekawą, doskonale osadzoną w realiach Dzikiego Zachodu historią. Goscinny w pełni wykorzystał potencjał komiczny łowcy nagród, nie zapominając przy tym o stworzeniu niezwykle ciekawej fabuły. Gorąco polecam.
Ocena albumu: 9,5/10
Dziękujemy wydawnictwu Egmont Polska za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego.
Lucky Luke 39 - Łowca nagród
Data premiery: 9 listopada 2016, liczba stron: 48, cena okładkowa: 24,99 zł, format: A4, scenariusz: René Goscinny, rysunki: Morris, tłumaczenie: Maria Mosiewicz, wydawnictwo: Egmont Polska, ISBN 978-83-281-1841-6
Kupisz m.in. w aros.pl, bonito.pl, sklep.gildia.pl, sklep.egmont.pl
Przykładowe strony:
źródło ilustracji: materiały prasowe - Egmont
Komentarze
Prześlij komentarz