Powrót do czasów wielkiego kryzysu - Myszka Miki "Kawa Zombo" - recenzja
Loisel - jeden z najlepszych twórców frankofońskich komiksów
Myszka Miki - fenomen popkultury, jedna z najpopularniejszych postaci komiksowych
Myszka Miki + Loisel = Kawa Zombo, czyli sukces... umiarkowany. Z jakich powodów? Postaram się wyjaśnić to w szczegółowej recenzji komiksu, który przenosi czytelnika do lat 30. XX wieku.
Dziękujemy wydawnictwu Egmont Polska za przesłanie egzemplarza recenzenckiego.
Myszka Miki - Kawa Zombo
Data premiery: 25 października 2017, liczba stron: 80, cena okładkowa: 79,99 zł, format: 305 na 195 mm, scenariusz i rysunki: Régis Loisel, tłumaczenie: Magdalena Miśkiewicz, wydawnictwo: Egmont, ISBN 978-83-281-2741-8
Przykładowe strony:
źródło ilustracji: materiały prasowe - Egmont Polska.
Myszka Miki - fenomen popkultury, jedna z najpopularniejszych postaci komiksowych
Myszka Miki + Loisel = Kawa Zombo, czyli sukces... umiarkowany. Z jakich powodów? Postaram się wyjaśnić to w szczegółowej recenzji komiksu, który przenosi czytelnika do lat 30. XX wieku.
W 2016 roku francuskie wydawnictwo Glénat postanowiło ruszyć z linią albumów z własnymi komiksami Disneya. Ale nie zwykłymi, lecz tworzonymi przez najznamienitszych frankofońskich twórców. Tak powstała linia ekskluzywnych albumów Disney by Glénat, w ramach której wydawane są komiksy z Mikim tworzone przez słynnych francuskich komiksiarzy. Choć w Polsce Kawa Zombo Loisela jest pierwszym albumem wydanym z serii, to wcześniej we Francji pojawiły się 3 tomy, tworzone przez Trondheima (i Keramidasa), Coseya i Tebo. W planach jest kolejny album autorstwa Fillipiego i Camboniego. Na ten moment trudno powiedzieć czy inne komiksy z serii pojawią się w Polsce.
Loisel, mistrz historii rozgrywających się na przełomie XIX i XX wieku (tj. Piotruś Pan czy Skład główny), a także wielki fan mysich komiksów Gottfredsona, nie mógł postąpić inaczej i stworzył komiks rozgrywający się na początku kariery Mikiego, w latach 30., w czasie wielkiego kryzysu. Komiks rozpoczyna się od sceny w której Miki i Horacy stoją w kolejce do pracy. Po raz kolejny jej nie dostają, więc postanawiają wyruszyć wraz z dziewczynami na wakacje do Donalda. Po powrocie z wakacji znajdują opuszczone miasto pełne ludzi wyglądających jak zombi mielących kawę. Co dziwne, wszyscy pracują przy prowadzonej przez Piotrusia i Chytrusa budowie pola golfowego...
Kawa Zombo pod pewnymi względami przypomina Życie i Czasy Sknerusa McKwacza Rosy, ponieważ tak jak komiks Rosy umieszcza postaci disnejowskie w realiach historycznych i jest hołdem dla najwybitniejszego przedstawiciela gatunku. Jednak Loisel wymyślając scenariusz komiksu popełnił masę błędów, których uniknął Rosa.
Po pierwsze - brak interesującej fabuły. Komiks nie może grać tylko na nostalgii, ale musi być ciekawie napisaną historią. Niestety Kawa Zombo jest komiksem skrajnie schematycznym i przewidywalnym. Do pewnego momentu komiks czytało mi się nieźle, szczególnie że w powietrzu wisiała pewna nutka tajemnicy, lecz w połowie komiksu wyłożono wszystkie karty na stół i było wiadomo kto stoi za całym nikczemnym planem. Mnie osobiście najgorzej się czytało ostatnie strony komiksu kiedy można było bez problemu przewidzieć co stanie się na następnych stronach.
Po drugie - słabo zaprezentowane realia historyczne. Ulokowanie komiksu w czasie wielkiego kryzysu było dobrym pomysłem, udało się na podstawie tego ładnie zawiązać akcję, ale w dalszej części komiksu kompletnie nie czuć, że komiks rozgrywa się w latach 30.. Komiks staje się zwykłą historią z Mikim walczącym z Czarnym Piotrusiem, pod pewnymi względami gorszą i bardziej schematyczną niż współczesne komiksy z Mikim.
Po trzecie - brak nawiązań do komiksów Gottfredsona. Choć Kawa Zombo jest komiksem stworzonym w hołdzie Gottfredsonowi, co widać po rysunkach, to według mnie w komiksie zabrakło elementów po których bym czuł, że komiks rozgrywa się w tym samym uniwersum co historie Gottfredsona. W każdym wczesnym pasku gazetowym występowała cała paleta postaci drugo i trzecioplanowych, a Loisel w Kawie Zombo ograniczył obsadę komiksu do kilku głównych postaci i kilku wymyślonych przez siebie. Według mnie wystarczyłoby jakieś sprytne nawiązanie, czy też pojawienie się jakieś postaci typu Bysio, Kat Nipp, Hun Zwott czy innej znanej ze wczesnych historii z Mikim i komiks prezentowałby się znacznie lepiej.
Po czwarte - nieudolnie poukrywane nawiązania do postaci historycznych. W ŻICSM Rosa nie bał się korzystać z postaci historycznych, a także wykorzystywać ich udziału do popychania dalej fabuły. Na pewno każdy pamięta dwa występy Teodora Roosevelta. Natomiast w Kawie Zombo pojawiają się dwaj kucharze-chemicy, po których na metr widać, że są dość nieudaną parodią twórców pewnej sieci barów. Oczywiście ich postacie praktycznie nic nie wznoszą do fabuły całego komiksu, równie dobrze hamburgery mógłby piec Czarny Piotruś. Oczywiście na samym końcu Loisel pokazuje niezwykle przewidywalny koniec ich losu.
Te bolączki nie powodują, że komiks jest fabularnie zły, jest po prostu nader przeciętny. Historię czyta się przyjemnie szczególnie dzięki pojawiającym się co rusz gagom, szczególnie na uznanie zasługuje scena z Piotrusiem i jego drewnianą nogą czy cały występ Goofiego w komiksie. Na pewno fajnym urozmaiceniem było, że Loisel bardziej niż na gagi słowne postawi na komizm sytuacyjny popularny w klasycznych paskach. Z postaci opracowanych na potrzeby komiksu podobała mi się także postać głównego wroga, wyglądającego jak hipopotam Rocka Fullera.
Po pierwsze - brak interesującej fabuły. Komiks nie może grać tylko na nostalgii, ale musi być ciekawie napisaną historią. Niestety Kawa Zombo jest komiksem skrajnie schematycznym i przewidywalnym. Do pewnego momentu komiks czytało mi się nieźle, szczególnie że w powietrzu wisiała pewna nutka tajemnicy, lecz w połowie komiksu wyłożono wszystkie karty na stół i było wiadomo kto stoi za całym nikczemnym planem. Mnie osobiście najgorzej się czytało ostatnie strony komiksu kiedy można było bez problemu przewidzieć co stanie się na następnych stronach.
Po drugie - słabo zaprezentowane realia historyczne. Ulokowanie komiksu w czasie wielkiego kryzysu było dobrym pomysłem, udało się na podstawie tego ładnie zawiązać akcję, ale w dalszej części komiksu kompletnie nie czuć, że komiks rozgrywa się w latach 30.. Komiks staje się zwykłą historią z Mikim walczącym z Czarnym Piotrusiem, pod pewnymi względami gorszą i bardziej schematyczną niż współczesne komiksy z Mikim.
Po trzecie - brak nawiązań do komiksów Gottfredsona. Choć Kawa Zombo jest komiksem stworzonym w hołdzie Gottfredsonowi, co widać po rysunkach, to według mnie w komiksie zabrakło elementów po których bym czuł, że komiks rozgrywa się w tym samym uniwersum co historie Gottfredsona. W każdym wczesnym pasku gazetowym występowała cała paleta postaci drugo i trzecioplanowych, a Loisel w Kawie Zombo ograniczył obsadę komiksu do kilku głównych postaci i kilku wymyślonych przez siebie. Według mnie wystarczyłoby jakieś sprytne nawiązanie, czy też pojawienie się jakieś postaci typu Bysio, Kat Nipp, Hun Zwott czy innej znanej ze wczesnych historii z Mikim i komiks prezentowałby się znacznie lepiej.
Po czwarte - nieudolnie poukrywane nawiązania do postaci historycznych. W ŻICSM Rosa nie bał się korzystać z postaci historycznych, a także wykorzystywać ich udziału do popychania dalej fabuły. Na pewno każdy pamięta dwa występy Teodora Roosevelta. Natomiast w Kawie Zombo pojawiają się dwaj kucharze-chemicy, po których na metr widać, że są dość nieudaną parodią twórców pewnej sieci barów. Oczywiście ich postacie praktycznie nic nie wznoszą do fabuły całego komiksu, równie dobrze hamburgery mógłby piec Czarny Piotruś. Oczywiście na samym końcu Loisel pokazuje niezwykle przewidywalny koniec ich losu.
Te bolączki nie powodują, że komiks jest fabularnie zły, jest po prostu nader przeciętny. Historię czyta się przyjemnie szczególnie dzięki pojawiającym się co rusz gagom, szczególnie na uznanie zasługuje scena z Piotrusiem i jego drewnianą nogą czy cały występ Goofiego w komiksie. Na pewno fajnym urozmaiceniem było, że Loisel bardziej niż na gagi słowne postawi na komizm sytuacyjny popularny w klasycznych paskach. Z postaci opracowanych na potrzeby komiksu podobała mi się także postać głównego wroga, wyglądającego jak hipopotam Rocka Fullera.
Ale to nie główny wątek jest największą bolączką Kawy Zombo. Najgorszym pomysłem Loisela było wstawienie do komiksu Donalda. Donald jest narysowany w stylu bardziej współczesnym (bez długiego dzioba), a przez to kompletnie nie pasuje do archaicznego wyglądu reszty postaci. Dodatkowo cała 20-stronicowa rozgrywająca się na łódce Donalda jest osobną historyjką, kompletnie nieistotną w kontekście całego komiksu. Wydaje mi się, że autor na siłę chciał wstawić Donalda do komiksu, lecz nie pasował on kompletnie do głównego wątku z kawą "Zombo", z tego powodu wprowadził wątek wakacji Mikiego i przyjaciół, kompletnie odcięty od reszty komiksu. Prezentuje się on słabo, jest to po prostu seria (słabszych i lepszych) gagów z Donaldem i spółką. Bez zakończenia czy puenty.
Scenariusz swoją drogą, lecz Kawa Zombo zachwyca rysunkami, które są na wysokim, aż niewyobrażalnym poziomie. Postacie są narysowane w stylu wczesnego Gottfredsona, czyli mają proporcjonalnie duże głowy, czarne oczy, a także stroje z najwcześniejszych występów. Mimika postaci jest świetnie zaprezentowana, każda reakcja czy mina wygląda naturalnie. Postaci są narysowane z pełną ilością szczegółów, przy czym nie zatracono komiksowego pierwowzoru. Jeszcze większe pochwały rysownik zasługuje za narysowanie doskonałych, aż niewiarygodnie szczegółowych teł. Praktycznie każdy kadr jest narysowany z takim pietyzmem, że można byłoby go w powiększeniu powiesić na ścianę.
Kropką nad i jest kolorowanie wykonane także przez Loisela. Autor użył lekko archaicznej palety, którą czytelnicy francuscy i włoscy mogą kojarzyć z tamtejszych reprintów komiksów Gottfredsona. Idealnie sprawdza się ona do komiksu nadając mu odpowiedni klimat. Warto zwrócić uwagę, że kolory były nakładane ręczne, co jest obecnie rzadkością.
Do tłumaczenia komiksu nie mam żadnych zastrzeżeń, choć wydawało mi się miejscami bardziej "kwadratowe" od przekładów Jacka Drewnowskiego. Dodatkową zaletą jest świetna czcionka zastosowana w komiksie. Muszę natomiast pogratulować jakości wydania komiksu. Album prezentuje się pięknie. Duży format, gruby offsetowy papier, doskonała jakość druku i twarda (z płóciennym grzbietem i tłoczeniem) okładka. Jeden z najpiękniej wydanych komiksów w Polsce i to licząc nie tylko te Disneya.
Piękne rysunki, piękne kolorowanie, piękne wydanie i wspaniały klimat komiksu. Niestety Loiselowi zabrakło pomysłu na dobry scenariusz. Nawiązań do wydarzeń historycznych jest niewiele, dodano zbędny wątek z Donaldem, a główna historia choć jest porządna to w żaden sposób nie wyróżnia się wśród dobrych współczesnych komiksów z Mikim. Zwykła potyczka pomiędzy Mikim, a Piotrusiem z dodaną archaizacją postaci i kilkoma bardziej wymyślnymi gagami. Gdyby identyczny komiks (z innymi, zwykłymi rysunkami) pojawił się we włoskim Topolino to prawdopodobnie przeszedłby się bez echa. Mimo braków scenariuszowych warto mieć Kawę Zombo w swojej kolekcji, ponieważ pod względem graficznym Loisel oddał cudowny hołd wczesnym paskom Gottfredsona. Natomiast jeżeli ktoś chce poznać ciekawsze fabularnie komiksy z Mikim to znajdzie je m.in. w kolekcji Gottfredsona Fantagraphics.
Ocena albumu: 8/10 (scenariusz - 6/10, rysunki - 10/10)
Dziękujemy wydawnictwu Egmont Polska za przesłanie egzemplarza recenzenckiego.
Data premiery: 25 października 2017, liczba stron: 80, cena okładkowa: 79,99 zł, format: 305 na 195 mm, scenariusz i rysunki: Régis Loisel, tłumaczenie: Magdalena Miśkiewicz, wydawnictwo: Egmont, ISBN 978-83-281-2741-8
Przykładowe strony:
źródło ilustracji: materiały prasowe - Egmont Polska.
Z oceną całościową zgadzam się w 100%. Podobne odczucia miałem co do scenariusza-mógłby by być bardziej skomplikowany.
OdpowiedzUsuńCo do historii z wakacjami u Donalda to mi osobiście nie przeszkadzała może z racji tej że wolę kaczki. Oczywiście rysowanie, kolory, gagi świetne. Nie jest to komiks wybitny ale trzeba go mieć ;-)